Gnijące mięso pod prysznicem. Dziesiątki słoików z zepsutym majonezem. Śmierdzące wędliny. Kilkuletnie bochenki chleba. Sterty śmieci i zepsutego pożywienia na podłodze, na stołach, na półkach, w łóżku — po prostu wszędzie... Przedmioty zwleczone ze śmietników, zepsute rupiecie, bezużyteczne graty. Odór, robactwo, brud, zgnilizna. W takich warunkach żyją ludzie. Także w Pleszewie. Czy da się pomóc osobom cierpiącym na zbieractwo?
Poniżej podcast z Mają Wrzeszczyńską - dyrektorem Środowiskowego Domu Samopomocy w Pleszewie. Opowiada ona dwie historie, jakie mają miejsce w Pleszewie. Relacja jest wstrząsająca. Bardzo możliwe, że tego typu przypadków jest więcej.
Pod odtwarzaczem audio tekst na ten temat.
Syllogomania, potocznie zwana zbieractwem, to zaburzenie psychiczne, które polega na gromadzeniu rzeczy nieprzydatnych, bezwartościowych lub zużytych. Przedmioty stają się integralnym elementem życiowej przestrzeni chorego. Elementem tak ważnym, że za nic się ich nie pozbędą. Takie osoby i takie mieszkania znajdują się również w Pleszewie i pewnie w każdej gminie na terenie powiatu. Pleszew 24.info przedstawia dwie historie...
Imię bohatera tekstu zostało zmienione
Próby pomocy w walce z chorobą często spotykają się z agresją, czego doświadcza Maja Wrzeszczyńska — dyrektor Środowiskowego Domu Samopomocy w Pleszewie. Misją tej placówki jest wspieranie integracji społecznej i niesienie pomocy swoim podopiecznym, między innymi takim, jak pan Andrzej, lokator wspomnianego mieszkania.
Dyrektor Wrzeszczyńska wchodzi do jednego z pleszewskich mieszkań. “Wita” ją kompletny chaos.
- Mnóstwo przedmiotów, których nie da się nawet zliczyć, kłębi się na niewielkiej powierzchni. Pies bawi się brudnymi pampersami. - wspomina M. Wrzeszczyńska opisując wizytę u jednego ze swoich podopiecznych ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Pleszewie.
Ktoś nieświadomy mógłby rzucić - przecież wystarczy u niego posprzątać! Nic bardziej mylnego. Pana Andrzeja, podobnie jak wielu innych, cierpiących na zbieractwo, łączy silna więź ze zgromadzonymi rzeczami. Więź tak silna, że choćby sugestia pozbycia się którejś z rzeczy, budzi w nim ogromne emocje, zahaczające momentami o agresję względem opiekunów.
Po pewnym czasie, pan Andrzej przeprowadził się do nowego mieszkania komunalnego. ŚDS zadbał o to, by podopieczny mógł zamieszkać w skromnym, ale zadbanym i czystym miejscu. Niestety, wszelkie starania poszły na marne. Nie zmieniło się nic. W mgnieniu oka schludne, zapewniające godne warunki życia lokum, zamieniło się w wysypisko śmieci.
Bezużyteczne, walające się po podłodze przedmioty, nie pozwalały na normalne funkcjonowanie. Panu Andrzejowi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało — mało powiedziane. Pan Andrzej po prostu był nauczony żyć z masą rzeczy w swoim otoczeniu, nawet w łóżku. ...Do leżącego od tygodni w łazience mięsa i trzydziestu słoików majonezu - też się przyzwyczaił.
Pani Maja zebrała nawet zespół, w skład którego wchodzili członkowie MGOPS, opiekunka oraz ona sama. Wszystko po to, by posprzątać, spróbować uwolnić podopiecznego z tej choroby. - Dajcie mi k&$@! wszyscy święty spokój! - tak na chęć pomocy zareagował pan Andrzej.
To tylko jedna z historii, których Maja Wrzeszczyńska była świadkiem. Jedne przypadki są beznadziejne, tak, jak ten przytoczony powyżej. Przy innych, współpraca z podopiecznymi i ich opiekunkami, przynosi efekty, daje nadzieję, że ze zbieractwa można się wykaraskać. Nadzieja nie likwiduje jednak szeregu wątpliwości. Co w momencie, kiedy opiekunka skończy realizację (czasowego jednak) zadania? Co stanie się z podopiecznym? Co, jeśli wróci do starych nawyków i zacznie na nowo gromadzić sterty rzeczy?
Maja Wrzeszczyńska mówi otwarcie: współpraca z osobami, cierpiącymi na zbieractwo, jest bardzo trudna. Ranią ją komentarze osób z zewnątrz, które w pierwszej kolejności pytają "co zrobił pracownik MGOPS, co zrobiły usługi opiekuńcze". Osoby, które z taką łatwością zadają tego typu pytania, tak naprawdę nie znają jednak całego kontekstu sytuacji, nie znają codzienności.
Podejmowane przez pracowników ŚDS, opiekunki oraz Miejsko Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej działania nie są do końca zauważane. Większości umyka fakt, że podopieczny jest suwerennym człowiekiem, który ma wolną wolę. A tej woli nikt nie jest w stanie zmienić. Co można zrobić w takiej sytuacji?
- Powinnam sporządzić notatkę do akt, że odbyłam rozmowę z panem Andrzejem, który twierdzi, że wszystko jest w porządku. Ja będę zabezpieczona. [...] Kiedy, na przykład, przyjechałyby jakiekolwiek służby i w momencie, kiedy ktoś wchodzi do tego mieszkania - widzi biednego człowieka, który został zostawiony sam, kompletnie sam i nikt się nim nie zajmuje. To nie jest w porządku”.
Komentarz autora - Kacper Peltz
Niesienie pomocy potrzebującym to niezmiernie szlachetne zajęcie. Nie znaczy to bynajmniej, że jest proste. Pomoc innym wymaga szeregu poświęceń, wymaga zaangażowania środków, zasobów ludzkich, wymaga często więcej, niż jest się w stanie dać. To potwornie ciężki bagaż, który osoba pomagająca godzi się dźwigać. A przecież niesie jeszcze swój własny, życiowy, osobisty. Niewiele osób o tym pamięta. Każdej pracy należy się zrozumienie i szacunek. Nie wszystkie sprawy mają się w życiu tak, jak widzimy je na pierwszy rzut oka. Czasami warto pomyśleć, powstrzymać swój nieprzychylny komentarz. Takim osobom, jak pani Maja i jej współpracownicy, nie należy dokładać kolejnego, emocjonalnego bagażu, bo... "To nie jest w porządku".
[FOTORELACJA]68[/FOTORELACJA]
[ALERT]1697096318094[/ALERT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz