Mam to szczęście, że spotykam ludzi z misją. Uwielbiam z nimi rozmawiać, słuchać ich opowieści. To inspiruje i wyzwala działanie. Chce się wtedy chcieć. Czasem udaje mi się zauważyć, że misje są ze sobą połączone. Staję się wtedy częścią historii kogoś i zastanawiam się, jak to jest możliwe? To nie może być dziełem przypadku. Dziś chcę się z Wami podzielić pewną historią z poprzedniej parafii...
Często byłem w ich domu. Są małżeństwem i wreszcie cieszą się dzieciątkiem. Fajnie je wychowują. Są w tym domu jasno określone zasady i obowiązki. Kiedy zaufaliśmy sobie, opowiedzieli swoją historię. „Wiesz … przed małym były inne dzieci, ale nie doszło do urodzin” … Byli blisko załamania. Nie mieli za bardzo gdzie i jak wykrzyczeć swego bólu. Powoli dawali sobie spokój z Bogiem i Kościołem. „Jesteś w bańce, masz wrażenie, że nikt Cię nie rozumie. "Nikogo to, co przeżywasz, nie interesuje” - opowiadali. Szokuje mnie, że staję się słuchaczem ich historii. Na końcu opowieści przerywanej kolejną herbatą, łzami, momentami ciszy pada coś w rodzaju propozycji: "słuchaj, może byśmy jakoś upamiętnili to, co nas spotkało"? Bo to nie tylko my tak mamy. Pojawia się pomysł, żeby przed kościołem postawić polny kamień z napisem. Dyskutujemy, jakie dobrać słowa, na kiedy to wszystko przygotować. Ostatecznie pomysł przyjmuje się w parafii. Jest dużo ludzi zaangażowanych w znalezienie kamienia, w ustawienie go, w wykonanie napisu. Nikt nie wie, że wszystko zaczęło się w ich domu, ponieważ zechcieli opowiedzieć swoją historię.
Zauważyłem, że przed kamieniem znowu pali się światło. Ktoś wyraźnie dbał o to, by najczęściej jak się da, było naturalne, prawdziwe światło ze świecy nie z baterii. Potem zauważyłem… Przychodziła z dzieckiem. Nikt jej nie kazał. Poruszające było, jak zapalały to światełko razem. Jak tłumaczyła małej, dlaczego to robią. Na końcu zawsze krótka modlitwa. Wstrząsający widok był w nocy. Polny kamień oświetlony nikłym płomykiem i napis: dzieciom utraconym zapal znicz. Nie miałem odwagi zapytać: dlaczego zapalasz? Na początku robiła to jakby w ukryciu – po prostu światełko pojawiało się. Później … potrafiła podejść podczas spaceru, na oczach ludzi. Często dołączali się inni. Wymieniali świecę, dokładali własne.
Nie wiem, kto postawił pierwsze. Potem pojawiły się donice. I tak zimny kamień podświetlony świecą, zaczął tracić swą surowość dzięki kolorowym kwiatom. Zaczęła się nimi zajmować Starsza Pani. Podlewała, plewiła, przesadzała. Jej też nikt nie kazał. Przychodziła nieco wcześniej na mszę, żeby dojrzeć czy wszystko w porządku. I tak zaczęło się robić coraz piękniej. Niedługo później pojawił się człowiek, który zaproponował, że zrobi donice. I, że nic za to nie chce, bo i tak ma trochę wolnego czasu i odpadów, z których powstały piękne pojemniki. Po czasie przywiózł ich tyle, że Starsza Pani obsadziła nie tylko kamień, ale całe wejście do kościoła. Wtedy pojawił się problem, ponieważ kwiatów było dużo, a Starszej Pani była samotna.
Przyszły dwie, młode dziewczyny. Zauważyły, jak Starsza Pani dźwiga konewkę i że jest jej ciężko. Podzieliły się zadaniami. Od tej pory to one wzięły na siebie ciężar podlewania i plewienia. Pani A. delikatnie się usunęła, żeby nie były zakłopotane, że komuś odbierają pracę, że są kontrolowane. Niekiedy tylko chwaliła ich zaangażowanie, jakby chciała podkreślić: dobrze robicie. Czasem delikatnie coś poprawiła, ale było widać, że cieszy Ją obecność młodych.
Uśmiecham się pod nosem: właśnie tak, z połączenia misji, rodzi się Kościół.
Farski Proboszcz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu pleszew24.info. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz