Specjalny pociąg wiozący blisko 300 cywilów wyjechał z Pleszewa 1 września 1939 roku. Celem była Lanckorona pod Lwowem, gdzie rodziny wojskowych 70 Pułku Piechoty miały przeczekać działania wojenne. Podróż przez obszar objęty działaniami wojennymi trwała 9 dni. Kiedy pleszewianie dotarli na miejsce, zostali z pełną premedytacją zbombardowani przez Niemców. Była to największa wojenna tragedia w dziejach miasta – poległo ponad 1% mieszkańców Pleszewa.
Skład z blisko 300 pleszewianami, głównie kobietami i dziećmi, jechał przez Jarocin, Wrześnię, Kutno w kierunku Warszawy. Następnie skierował się na południowy wschód. Zmierzał w kierunku (wówczas polskiego) Lwowa, w rejon dóbr lanckorońskich. Podróż wydłużała się, ponieważ należało przepuszczać pociągi wojskowe. Zamiast jednego dnia, jak pierwotnie planowano, jechali do 9 września. Trasa wydłużyła się do 1200 km. Warunki były trudne, cześć wagonów nie była nawet zadaszona.
9 września pociąg dotarł na stację w Komarnie – Buczałach. Stamtąd rodziny miały zostać zabrane i rozwiezione do okolicznych wiosek. Kobiety z dziećmi zaczęły wychodzić na peron. Wyciągano z wagonów walizki. Pewnie na początku wojny wielu nie zdawało sobie sprawy z tego, do jakiego bestialstwa posuwać się będą przedstawiciele "rasy panów".
Wówczas zaatakowało 6 niemieckich bombowców. W ciągu kilku minut lotnicy przeprowadzili w pełni zamierzoną masakrę cywilów. Ponad 100 pasażerów pociągu zginęło. Trudno sobie wyobrazić tę sytuację i dramat, jaki rozegrał się na peronie. Podobnie jak skalę strachu, rozpaczy i bólu.
Pani Halina Jezierska (z d. Dzieweczyńska), która jako 7-letnia dziewczynka, wraz z rodzeństwem, cudem przeżyła nalot wspomina:
Mama ze swoją siostrą i dwoma paniami poszły po bagaż, a dzieci stały na dworcu. Kiedy nadleciały samoloty, mama i ciocia oraz pani Walterowa i Sobańska, schowały się w ubikacji. I tam zginęły. Pleszewianie zostali pochowani we wspólnej mogile przez mieszkańców Komarna.
Jak wspomina pani Halina, ksiądz z ambony w lwowskim kościele prosił, aby parafianie brali do swoich domów dzieci, których matki zginęły w Komarnie. I tak też się powszechnie działo. Wkrótce też wiadomość o zbrodni dotarła do Pleszewa. Organizowano transporty i część osób zdążyła zjawić się w domu przed 17 września. O skali tragedii świadczy również przykład jednej z matek, która wróciła z jedną córką, a czworo dzieci pochowała w Komarnie.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie tereny II Rzeczypospolitej, ewakuacja przez wiele miesięcy nie była już możliwa. Na przykład pani Halina, wraz z rodzeństwem - Mirosławą i Mieczysławem, opuściła okolice Lwowa dopiero w 1940 roku dzięki siostrze ich matki. Dom rodzinny Dzieweczyńskich już nie istniał, bowiem 17 września 1939 roku w bitwie nad Bzurą zginął ojciec rodzeństwa - Walenty.
Rodzina Dzieweczyńskich w 1938 roku: (od lewej) Halinka, Walenty Dzieweczyński, Mirka, Jadwiga Dzieweczyńska i Mieczysław.
Dzięki Michałowi Kaczmarkowi, który pasjonuje się historią 70 Pułku Piechoty i skupia wokół siebie rodziny byłych żołnierzy, pamięć o wydarzeniach z Komarna nie gaśnie. M. Kaczmarek organizował wycieczki do miejscowości obecnie położonej w Ukrainie. Kilka lat temu ofiary z 9 września 1939 r. zostały upamiętnione na cmentarzu przy ul. Kaliskiej w Pleszewie. W mogile ofiar II wojny światowej stanął krzyż, który (za zgodą tamtejszego księdza) pleszewianie mogli zabrać ze sobą z nekropolii w Komarnie.
W każdą rocznicę wydarzeń z 9 września, Michał Kaczmarek zaprasza rodziny ofiar na spotkanie, które kończy się modlitwą na cmentarzu.
Dworzec w Komarnie - Buczałach obecnie (Fot. Facebook / Fotolinii)
[ZT]6555[/ZT]
😱19:29, 08.09.2024
2 0
Już jeden Niemcom przypomniał pod ambasadą niemiecką co robili w czasie II wojny światowej, to Bodnarowcy wkroczyli i rozwalili mu szafę pancerną z dokumentami. 19:29, 08.09.2024