Uśmiecham się pod nosem: tydzień temu felieton był poświęcony ważności pytań. I proszę – przychodzi człowiek z pytaniami. Chyba jest też tak, że w życiu człowieka przychodzi czas pytań; do siebie, do „świata”, do Boga. Chyba zgodzimy się z twierdzeniem, że zmieniamy się jako ludzie, dojrzewamy. Po prostu, po czasie (i sumie różnych doświadczeń) inaczej patrzymy na życie.
Trzeba troszkę uważności i wiedzy, żeby wejść w sens opowieści o miłosiernym samarytaninie. Proszę pozwolić na kilka faktów. Kluczowymi w tej narracji są dwa słowa: miłosierdzie i … samarytanin. Zacznijmy od drugiego pojęcia. Samarytanie nie mieli dobrej reputacji wśród narodu Izraela. Byli kimś w rodzaju ludzi „drugiej kategorii”. Szukam dobrego porównania na dziś: proszę wybaczyć takie skojarzenie – samarytanie byli, jak dla nas ludzie z Ukrainy. Niby wojna ale … wracajcie do siebie? Zabieracie nam pracę, dali wam przywileje, wcale nie macie tak źle, mordowaliście naszych – to tylko niektóre ze stwierdzeń (łagodnych) jakie często słyszę. W podobny sposób patrzono na Samarytan. I o dziwo, człowiek „drugiej kategorii” okazuje CZŁWIECZEŃSTWO i to jeszcze jednemu z naszych, a nasi: lewita i kapłan mu nie pomogli. Szokujące.
Drugie, kluczowe słowo w tej opowieści to miłosierdzie. Tylko w ten sposób można nazwać to, co się dzieje. Wszystko aż krzyczy, żeby zostawić człowieka na pół umarłego: nie pomożesz mu, ryzykujesz własnym życiem, to jest obcy, co ciebie to obchodzi, niech odpowiednie służby się nim zajmą itd. itp. Kto z nas nie wypowiadał podobnych rzeczy? Dlatego ZACHOWANIE SAMARYTANINA staje się POSTAWĄ, żeby nie powiedzieć PODSTAWĄ … człowieczeństwa? On nie tylko zatrzymał się i okazał zainteresowanie, wzruszenie. Ten człowiek zaangażował się w ratowanie. On dotyka, opatruje rany, zabiera i daje schronienie. Ta gospoda o której mowa w ewangelii, do której zabiera zagrożonego człowieka jest symbolem Kościoła, do którego przyprowadzają, przywożą ludzi pobitych, pogardzanych, wyzyskanych i proszą nas LUDZI KOŚCIOŁA – miejcie o nich staranie!!!
Łączy nas taka postawa czy też uważamy Samarytan za frajerów, naiwniaków. Ok, trzeba pomagać ale, … nie to jest głównym nurtem życia. Natomiast ludzie, którym pomagają współcześni Samarytanie to … znów szukam właściwego na dziś porównania: uchodźcy/najeźdźcy z granicy. A może zupełnie blisko: nasi bezdomni w Pleszewie, czy też sąsiadka obok, która ma zszargane nerwy i już po prostu nie jest w stanie ogarniać życia?
Co nas łączy?
To chyba dobrze świadczy o nas kiedy … jesteśmy siebie ciekawi? Prawda?
Ech i znów pytania „a odpowiedzi brak” …
Bo chyba właśnie o to chodzi, żeby widzieć siebie w tym pobitym, poturbowanym, na pół umarłym, potrzebującym, bez siły nawet na krzyk o pomoc. Zobaczyć siebie w nim!!! Czy ważne jest wtedy to, kto mi pomoże? Kim jest, skąd czy dokąd idzie i dlaczego mi pomaga?
Kończę pisanie, wstaje dzień, Iga wygrała Wimbledon, o niżu genueńskim już cisza. I tylko nie mam pojęcia dlaczego puściłem sobie w tle „Wielką wodę” autorstwa Zbigniewa Preisnera i Andrzeja Sikorowskiego w wykonaniu Janusza Radka. Boże … jakie to wszystko aktualne!!!
Farski Proboszcz
[ZT]12114[/ZT]
[ZT]12254[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz