Dla części Pleszewian kojarzę się z dziennikarstwem i Gazetą Pleszewską, w której pracę zaczęłam dokładnie 20 lat temu. Dziennikarstwo otworzyło mnie jako nieśmiałego człowieka, ale i poszerzyło horyzonty, nauczyło zdobywania wiedzy, co nieustannie robię do dzisiaj. Nigdy nie planowałam “sprzedawać” w mediach społecznościowych swojego prywatnego życia, rodziny, choć to się najbardziej klika. Niech te 40. urodziny będą od tego jedynym wyjątkiem.
To spowodowało, że mama i babcia bardzo martwiły się o mnie. Miejmy świadomość, że nie było wtedy powszechnego dostępu do internetu, a i książkowe poradniki były trudno dostępne w małych wioskach i miasteczkach. Zatem mama i babcia uważały zapewne (nie mogę zapytać, bo obie są już po tamtej stronie życia), że nie jedząc kilka razy dziennie - umrę z głodu. Moje najwcześniejsze wspomnienia to najbliższe mi kobiety, które wciskają we mnie kolejne autobusami z chleba, kolejną łyżeczkę manny z sokiem wiśniowym “za mamusię” i “za tatusia”. Był też oczywiście lecący do buzi samolocik. To ma swoje skutki do dzisiaj. Nie potrafię nic zostawić na talerzu, choć jest już lepiej ostatnio. No i jedzenie kojarzy mi się z poczuciem bezpieczeństwa.
Wielu z nas zapewne dorastając zastanawiało się nad paradoksalnością tej nazwy. Ponad trzydzieści lat temu były to rarytasy dostępne wyłącznie u Vogta w cukierni i dla mnie było to coś fantastycznego. Dziś jako dietetyk nie tknęłabym ciepłych lodów nie tylko dlatego, że składają się w 90 procentach z cukru, ale dlatego, że przez te lata przepis na ten deser został tak “udoskonalony”, że zamiast 4-5 składników jest w nim 15, szczególnie w tych z marketów.
Niedługo po pierwszej Komunii zaczęły się u mnie problemy hormonalne (czego zupełnie nie byłam świadoma). Zaczęłam też dojrzewać i nabierać więcej tkanki tłuszczowej, co jest zupełnie normalne w tym wieku! Niestety zdaje się, że nie tylko mój tata nie miał tego świadomości, ale także lekarz na bilansie. Nabrałam przekonania, że jestem gruba i brzydka (miałam też bardzo grube czarne brwi, których mama nie chciała uregulować, bo uważała, że nastolatka powinna być naturalna). Kompleksy doprowadziły mnie do autentycznej otyłości i zerowego poczucia własnej wartości. Znałam wartość swojego intelektu, ale wyglądu szczerze się wstydziłam i wciąż nad tym pracuję - bo to praca na całe życie.
Nie zliczę, ile razy słyszałam, że nie wyglądam na chorą. Jest naprawdę wiele chorób, których nie widać. Pewnego razu (kilka lat temu) usłyszałam, że o tak trudnych sprawach mówię z taką lekkością i uśmiechem. No tak - przy każdym pobycie w szpitalu moja mama płakała, a tata powtarzał, jaka to jestem dzielna, jak sobie świetnie radzę. Nie miałam wyjścia - to ja pocieszałam rodziców. Skutki również ponoszę do dzisiaj. Obciążenie mentalne i odpowiedzialność, którą biorę niekiedy za dorosłe osoby, wykańczają psychicznie. Choć nadal nie wyglądam na chorą, każda operacja i narkoza pozostawiają ślad w ciele, fizyczny, emocjonalny, ale też duchowy.
Jedne z najwspanialszych wspomnień większości z nas dotyczą zapachów i smaków dzieciństwa. Bardzo często występuje w nich także babcia, dziadek, ciocie. Obie moje babcie były świetnymi kucharkami (zresztą w tamtych czasach nie miały wyjścia, skoro chciały smacznie jeść, bo nie było cateringów). Jedna mieszkała na wsi i była mistrzynią wędlin prosto od świnki i rosołu. Druga mieszkała w mieście i robiła cudowne pierogi z serem i cynamonem, ciasteczka, babeczki z kremem i torty na każde urodziny. Do dziś się zastanawiam, jak ludzie żyli na tych maślanych kremach…
W ogóle gotowania i pieczenia nauczyła mnie mama. Mając 13-14 lat gotowałam obiady dla całej rodziny, gdy rodzice byli na polu. Oczywiście nie było to nagminne, ale zdarzało się. Mama interesowała się ziołami, potem zdrowym odżywianiem, aż w końcu rodzice podjęli się uprawy orkiszu, z którego do dziś piekę chleb. Ostatnio można było moje chlebki (ale też kłosy orkiszu) zobaczyć na Eko dożynkach.
Doczekaliśmy takich czasów niestety, że wyłącznie własna uprawa i samodzielne gotowanie da nam gwarancję, że nie jesteśmy podtruwani wysoko przetworzoną żywnością. Oczywiście kupując od lokalnego rolnika czy w markecie warzywa owoce bio możemy się spodziewać, że będą trochę lepsze niż te przemysłowe, ale lokalny rolnik używa tych samych środków, co w wielkich uprawach, tyle że mniej, bo zwykle go nie stać. Będziemy mieli niedługo alternatywę, ale upierać się przy wymówce “nie lubię gotować” albo zadbać o zdrowie.
Męczy mnie już ciągła walka wegan z carniworami (czyli osób na diecie roślinnej z tymi jedzącymi wyłącznie mięso). Setki tysięcy badań mówią jasno - ważny jest stopień przetworzenia, dobre źródło żywności i RÓŻNORODNOŚĆ! Natomiast z hodowlą mięsa w skali przemysłowej doszliśmy do absurdu. Jest to biznes na ogromną skalę i nie dziwię się, że inwestuje też w badania przekonujące do jedzenia mięsa. Uwaga, dla niektórych może to być szok - dieta keto nie musi zawierać mięsa! Może mieć wersję roślinną lub wegetariańską. Mój wybór podyktowany był kwestiami zdrowotnymi, jak i świadomością, jaką szkodliwość mają dla środowiska i człowieka przemysłowe hodowle. Obecnie staram się ograniczać mięso, w naszym domu obiad bez mięsa i bez ryby jest kilka razy w tygodniu. Mamy też obecnie (czego nie było 20 lat temu) wędliny i mięso z ekologicznego chowu, z dobrym składem, bez konserwantów i ulepszaczy.
Jestem otwarta na nowe smaki i chętnie próbuje nowych potraw, ale na co dzień lubię też to, co znam i co sprawia mi przyjemność. Nie przepadam za daniami kuchni orientalnej, właściwie nie wiem, dlaczego - może ten smród spalonego oleju i wszystko smażone na głębokim tłuszczu… choć przyprawy kuchni wschodniej bardzo cenię.
Wata cukrowa to czysty cukier - wiadomo - jak będą miała ochotę (choć wątpię) to sobie zjem z cukierniczki. Flaki czy podroby typu serca i żołądki - po prostu powodują u mnie mdłości, ze względu na świadomość czym są. Bo ich wygląd nie za bardzo da się ukryć. Atatar czy sushi z surową rybą (zwłaszcza tatar) to idealna okazja, by zjeść trochę pasożytów, z których obecności możemy nie zdawać sobie sprawy przez lata, a będą dawały nieswoiste objawy.
Każda dawka alkoholu to trucizna. Chyba nie mam nic więcej do dodania. Przerażają mnie leki dla dzieci czy dla dorosłych np na żołądek na etanolu. Podrażniona śluzówka, śmierć dobrych bakterii w jelitach i umierające komórki w mózgu to tylko niektóre skutki.
Poza tym, choć nadal walczę z otyłością, uwielbiam ruch, spacery, marsze, wędrówki, rower, taniec. Mogłabym być w ruchu non stop. Uwielbiam też sałatki różnego rodzaju i desery - najbardziej serniki. No i kocham pistacje (i kochałam zanim zaczęły być modne). Dietetyka to mój nowy sposób na życie. Motywuje siebie i dzielę się wiedzą. Nie chcę uchodzić za autorytet wyznaczający trendy i budzący podziw wyglądem. Chce być blisko ludzi i dla ludzi, blisko Was i dla Was.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz